niedziela, 17 kwietnia 2016

Gimby nie znajo!

Wiosno! Gdzie jesteś? - pytam sam siebie, parząc przez okno w niebo, spowite przez ciężkie deszczowe chmury. Połowa kwietnia już a jak wiadomo, zgodnie z naszym przysłowiem "kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy, trochę lata" - tak gwoli ścisłości, to zimy na pewno nie było, trochę lata - i owszem, za to piekielną jesień średniowiecza nam kwiecień w tym roku zafundował na wiosnę. I co tu robić? Ostatnio znalazłem sobie fajne zajęcie - wyszukiwanie na YouTube muzyki z lat młodości a przyjemne wspomnienia z tego okresu wracają same.
I tak na przykład to https://www.youtube.com/watch?v=c4zJQLQ_VTs&list=PL6IdaU8rACOR1TzpZk6JYh3llqYSdLjne singlowy numer z trzeciej płyty WYP3 - gimby nie znajo - klasyka sama w sobie, kolaboracja najbardziej rozpoznawanych zespołów - raperów lat 90. Zajka, Wojtas, Borixon, Dj Hans vs TDF i Nr. Raz na fenomenalnym samplu Czesława Niemena z mnóstwem niezapomnianych, prostych wersów w stylu:
"Mam tak samo jak Ty miasto swoje a w nim, 
Prawdziwych skurwysynów i zajebisty rym
Jest dla mnie miastem niezłym warto przywitać w nim
Dla mnie wszystkim dla was WWA a dla nas Kielce
Czymś bliskim nie opowiem Ci o wszystkim
Każdy ma korzenie i na mieście odciski".

czy też:
"...WYP 3H nie do przewidzenia
Duma rozpierdala mnie jak Vienia
Masz coś do powiedzenia to weź to powiedz
Jak nie milcz jak na milczeniu owiec
Nie wiesz o co chodzi to weź się kurwa dowiedz...".

Te wersy znał chyba każdy, kto choć trochę słuchał Polskiego rapu lat 90. I nie ma się czemu dziwić - ich twórcami są dwaj najbardziej rozchwytywani raperzy tamtego okresu (jeszcze szczupły) TDF i przeżywający swój najlepszy okres w życiu Borixon, który dziś wraz z Popkiem tworzą sic! Gang Albanii.
Kto dziś z tamtego okresu nie pamięta tego wersu:
"Wiedziałem, że tak będzie zawsze za nic lądujemy na komendzie dla nas wpierdol im dumy przybędzie..." - próżno go szukać w oficjalnym teledysku https://www.youtube.com/watch?v=WCfAAw4-WDU promującym pierwszy album Molesty! Ten kawałek był zdaje się pierwszą ofiarą cenzury w muzyce po 89 roku. Dla czego? Warto posłuchać całą pierwszą zwrotkę autorstwa Włodiego! Cała płyta "Skandal" to dla mnie sam szczyt w Polskim rapie - klasyka od intro do outro - klimat warszawskiej ulicy wypływał z każdego wersu - na samo wspomnienie, kiedy pierwszy raz ją przesłuchałem mam ciary na plecach - pomimo, ogólnie ciężkiego klimatu jaki był na niej zawarty.
Z lżejszych klimatów przypomniałem sobie o takiej kapeli, o której dzisiejsza młodzież pewnie nie słyszała, a która była w tamtym czasie niemal tak oryginalna w stosunku do tego co było w trendach jak dziś Taca Hemingway na tle wspomnianego przeze mnie już wcześniej Gangu Albanii  czyli...Stare Miasto i ich pierwszy album! Warto posłuchać, kto był prekursorem na Polskiej scenie wtłaczania w rapowe kawałki Jazzowych sampli  https://www.youtube.com/watch?v=HEDp_73fOes 
Innym przedstawicielem oryginalności wyłamującej się z ogólnej tendencji tamtego okresu był nijaki Fisz, który był niczym Jaś Fasola - ze swoim niekonwencjonalnym podejściem do składania rymów, czego doskonałym przykładem jest to https://www.youtube.com/watch?v=3RIOSaNth9U&index=2&list=PL1uiFy8MiCPMJXuizNzDeIGclpA7BJxmI - gimby dziś nie ogarną;-).
Mimo wszystko końcówka lat 90 i początek nowego milenium to był istny booom na tzw. Rap z przekazem, którego prekursorem był Grammatik za sprawą drugiego albumu - wydanego w 2000 roku, a który do dziś dzień jest nie doścignionym wzorem dla tego nowo powstałego podgatunku. Za sprawą geniuszu Noona - producenta dwóch pierwszych płyt od początku do końca panowała spójność wręcz niespotykana, nostalgiczna do której swoje 5 groszy w warstwie lirycznej dołożyli Eldo, Józek i Ash.
Pierwszy singiel https://www.youtube.com/watch?v=zHu9JxKH8Rw kojarzy mi się ze stacją muzyczną VIVA - tak gimby - VIVA puszczała kiedyś muzykę - i to jaką!
Wspominając to czego niepokorna gównażeria lat 90 słuchała nie sposób nie wspomnieć, o gościu, który poziom rymowania wywindował na wcześniej nie spotykany poziom techniki czyli autor tego numeru z jego debiutanckiego albumu https://www.youtube.com/watch?v=r8jnaZ940d8 - którego w warstwie tekstowej przebijał tylko autor tego https://www.youtube.com/watch?v=AbPJ4g-pHpY&list=PLF4BC44B8F6223AF0&index=15 - mistrz do dziś - nawet gimby znajo;-).
Lata 90 to nie tylko uliczny rap, spinka na oryginalność, technikę czy też przesadny nacisk na przekaz! Nie to, żeby raperom, których zaraz przedstawie czegoś z powyższych brakowało - nic z tych rzeczy! Jedna rzecz jaka przychodzi mi na myśl po przesłuchaniu np. tego https://www.youtube.com/watch?v=bZM2EeoXBc4 czy tego https://www.youtube.com/watch?v=Ldx3FAtFbSw to...luz, ponadprzeciętność i dystans - do siebie, otoczenia i geniusz w kwestii storytellingu - Łona, nasz Szczeciński, Zachodniopomorski rodzynek z pod ręki, którego wyszło też takie dzieło https://www.youtube.com/watch?v=cEEHcoZJbdA - nie dościgniony wzór w opowiadaniu historii z humorem i puentą do dziś dzień!
Swego czasu bardzo podobała mi się też taka nuta https://www.youtube.com/watch?v=b9pfkbRlvGc&list=PLVx7nMJGpwCN4OiFib2sTAey_NBTaCa03&index=15 - sporo lightu. A to https://www.youtube.com/watch?v=Sx-4if1ZkoE czy ktoś to jeszcze pamięta? Czy ktoś z was słyszał kiedyś o Thinkadelic - naprawdę warto się zapoznać?
Dla czego o tym wszystkim piszę? Ano przyczynkiem jest pewne zdarzenie, które mnie spotkało jakiś czas temu, kiedy byłem w odwiedzinach u swoich rodziców. Otóż pod blokiem jakiś facio w wielkiej bluzie z kapturem i sagowanych portkach w wieku ok 20/23 lat wyjechał mi z...dzień dobry!
Kurawa! Poczułem się jak dinozaur - co gorsza, typek maszerował z głośnikiem na Bluetootha z tak kiczowatą muzą, że szok.
Mówi się, że każde pokolenie ma swoich idoli, swoją muzykę i faktycznie coś w tym jest - nie wiem co to zespół grał w tym głośniku ale jedno wiem na pewno wg. mnie nie umywało się to do żadnej z wyżej przytoczonych przeze mnie pozycji. A może to, co wam przytoczyłem nie umywało się do tego co słyszałem? Może zgodnie z prawdą, że punkt widzenia zmienia się wraz z punktem siedzenia, zniekształca i idealizuje moje wspomnienia i w prosty i banalny sposób każe mi sądzić, że...za moich czasów wszystko było lepsze. Lepsza muzyka, lepsi kumple, lepsza pogoda...i wszystko inne!? Nie wiem już sam! Żyłem i dorastałem w takich a nie innych czasach w których nie wszystko było na wyciągnięcie ręki, tylko za wszystkim trzeba było się nachodzić, na kombinować, na załatwiać - bez telefonu, komputera, tabletu a szczytem szczęścia był magnetofon dwukasetowy, który umożliwiał piracenie klasycznych dziś albumów;-). Świat poszedł na przód choć czasem mam wrażenie, że wciąż - mentalnie tkwię w tych starych, pięknych czasach bez komórek, gdzie szczytem marzeń był odtwarzacz CD a oryginalne płyty na tym nośniku kosztowały 1/10 pensji murarza - i szkoda, że gimby tego nie znajo - ale pamiętajcie! W muzyce jak w życiu - chodzi o to https://www.youtube.com/watch?v=fmfnjGoxEZA !




sobota, 2 kwietnia 2016

Święta, święta i po świętach!

Przez święta wielkanocne trochę zaniedbałem moje "postanowienie noworoczne" ale było, minęło...I'm back;-).

Mimo, iż splot zdarzeń poprzedzających dwa dni świąt kompletnie zrujnował nam plany to osobiście, z tego miejsca chciałbym ogłosić, donośnie i uroczyście a także z przytupem i radością, że były to najlepiej spędzone dni świąteczne od hohohoh;-).

Ale po kolei...cały wielki tydzień "walczyłem o życie" wspomagając się na zmianę to Smektą to węglem a każdy posiłek lądował tam, gdzie przy grypie żołądkowej lądować powinien! Do pełni szczęścia brakowało tylko przeniesienia choróbska na młodego! Ale co się odwlecze to nie uciecze tak więc ostatecznie po telefonie ze żłobka okazało się, iż i jego choróbsko dopadło!
Dopełnieniem "radosnej" przedświątecznej atmosfery był drugi telefon tym razem od "dziadków", w którym z grobowym głosem babcia obwieściła, że dziadek co prawda ma się lepiej, choć wciąż jest na antybiotykach to jednak właśnie teraz - babci się udzieliło - co oznaczało odwołanie wcześniej zapowiedzianej wizyty.
Biorąc pod uwagę, że druga babcia miała wolną "chawirę" i gościa - perspektywa wizyty u niej ograniczyła się jeno do obiadku.

Tak więc nie roztrząsając tego co za nami - skupiliśmy się na tym co prze nami! Zakupy! Żona jak to żona jest nie oceniona w tego typu sytuacjach więc to ona ułożyła list niezbędnych produktów, co by o przysłowiowym "suchym pysku" świąt nie spędzić. Bez szaleństw do tego stopnia, że pisząc wam o tym uświadomiłem sobie, że na stole zabrakło...sałatki warzywnej!!! A jak ostatnio się dowiedziałem z "internetów" to symbol Polskości więc z racji tego nie dopatrzenia chciałbym oświadczyć - Jestem Polakiem!

W piątek przedświąteczny wziąłem wolne - wraz z "Misią" odstawiliśmy "Majla" do przedszkola - po czym uruchomiliśmy instynkt rasowego zakupoholika i ruszyliśmy tam gdzie zawsze "...niskie ceny". Jajka, mąka, mięcho, mleko, pyry i wiele, wiele innych produktów.

Dzieciaki wraz żoną przy akompaniamencie robota kuchennego, stworzyły mega babkę i torcika, co by na słodko czas przed srebrnym ekranem nam umilał. Faszerowane pieczarkami z cebulką ziemniaczki w mundurkach bez precyzyjnego nakładania ręką mistrza stylu i smaku w postaci syna w ogóle nie miały by sensu. Teściowa stworzyła wypasione rolmopsy a ja...ja sprzątałem, starając się nie przeszkadzać w kuchni.

W międzyczasie dziewczyny też przygotowały "święconkę" z którą następnie w asyście syna ruszyły poświęcić. Oczywiście "Majlo" - dusza towarzystwa dał czadu w kościele krzycząc i gestykulując w kierunku ludzi, oznajmiając swoje niezadowolenie gromkim "Zostaf toooo" na każdorazowy fakt "podkradania" przez nich, ich własnych koszyków spod ołtarza. Czy też kierując ruchem przy wyjściu z kościoła krzycząc "Nie syscy na ras!".
Ale to niestety znam tylko z opowieści;-).

Pierwszy dzień świąt jak już wcześniej wspomniałem spędziliśmy u teściowej i jej gościa na obiadku, po którym ruszyliśmy przed siebie, na spacer, który nie mógł się obyć bez odwiedzin placu zabaw. Dwójka dzieci, ja i moja ładniejsza połowa - fajna, bezwietrzna pogoda, czego chcieć więcej?!

Kulminacyjnym punktem świąt był dla nas drugi dzień.
W związku z tym, iż za oknem pogoda wyglądała na mocno wiosenną wyszedłem z propozycją aktywnego spędzenia tego ostatniego dnia w rodzinnym gronie! Więc ubraliśmy się "na sportowo", spakowaliśmy kanapki i ruszyliśmy do...Parku Dinozaurów! Doskonałe miejsce na spędzenie czasu z dziećmi - są place zabaw, szybka gastronomia i...dinozaury - modele rzecz jasna;-). Wielką frajdą dla "Majla" było wszystko co go otaczało a najbardziej spodobał mu się domek "grzybek" gdzie wraz z "Misią" i innymi dziećmi bawili się w "picenie ciasa" a my z żoną z lubością, przy kawie i frytkach przyglądaliśmy się tej krzątaninie. Na spokojnie. Na luzie. Bez zbędnej "spiny" - na relaksie w promieniach przebijającego przez konary drzew słońca - cudownie było;-). Dla takich chwil lubię święta - a nie, wymuszone siedzenie przy suto zastawionym stole z koszulą zapiętą po ostatni guzik opychając się gołąbkami, bigosem i...sałatką warzywną!;-).

Z całym szacunkiem do tradycji, wspólnego biesiadowania wraz z całą rodziną ale ten czas świąt Wielkanocnych jak spędziliśmy ostatnio w gronie najbliższych mi osób podoba mi się o wiele bardziej. Zwłaszcza w kontekście współcześnie przyjętym normom praca, dom, dom, praca, praca, dom. Warto się zatrzymać, nawet kosztem tradycji świątecznych, a czas ten wykorzystać na to, co przyjemne, co niby na co dzień człowiek ma ale obowiązki dnia powszedniego gdzieś zakrywają to co najważniejsze - rodzinę i oddanie się jej! I tego właśnie wam życzę - oddajcie się temu co przyjemne niech was pochłonie spontaniczność!

Niech Moc będzie z wami;-)

  




niedziela, 20 marca 2016

To był długi dzień...

Wielki dzień dziś. Niedziela palmowa! Zgodnie z Wikipedią zostało ono ustalone na pamiątkę przybycia Chrystusa do Jerozolimy. I niech tak będzie, nie będę dociekliwym, to mi wystarczy - nie jestem religijnym fanatykiem, a i do praktykującego jakoś mi daleko:-/.    
Ale dziś też wielki dzień ma moja córka - otóż od dziś dla niej "Wielka niedziela" będzie się kojarzyć nie z przybyciem Chrystusa do Jerozolimy - bynajmniej, a z jej - pierwszą poważną wycieczką. Nie byle jaką, bo zagraniczną - niezbyt daleką - ale jednak.
Wraz z żoną jadą na Tropikalną wyspę, na której spędzą calusieńki dzień!
Czy może być coś dla 7 latki bardziej fascynującego niż perspektywa spełnienia tego co można przeczytać na ich stronie internetowej "Marzą Wam się tropikalne wyspy? Zapraszamy na krótki urlop do Tropical Islands! Czekają Was spacery po plaży Morza Południowego, ekspedycje po Lesie Tropikalnym, relaks w Strefie Saun, wiele wyjątkowych atrakcji dla dzieci i frajda dla całej rodziny".
Także sami rozumiecie - przekazywanie tradycji chrześcijańskich z pokolenia na pokolenie odwlecze nam się w czasie.
Ja z "Majlem" zostałem w domu, żonka rozpisała nam (w sensie mi) - mini plan działań do wykonania na dziś, którego i tak nie zapamiętałem w całości, ale i tak - ten, tego...no - nudzić się nie będę;-).
Mam cały bajzel w kuchni do ogarnięcia po tym jak dziewczyny z samego rana szykowały wyprowiantowanie na podróż. "Majlo" jeszcze śpi, kawa zrobiona, wyra pościelone! Teraz tylko czekam, aż młody wstanie, zje śniadanie i zaczniemy realizować grafik.
Ale puki co rozkoszuję się "Cantaloupe Island" - Herbiego Hencocka, popijając kawę i klepiąc paluchami w klawiaturę mojego/naszego nowego nabytku w postaci czerwonego Asusa o standardowej przekątnej 15,6".
Stary sprzęt - również tej samej firmy tylko 10" odszedł do lamusa a w jego miejsce wkroczył wielki, czerwony potwór powodujący we mnie nie odparte wrażenie - jakbym siedział przed telewizorem;-). Toż to ledwo mi się na stole w kuchni mieści! Ale wznieśmy się ponadto - niczym Claire i Francis Underwood wznieśli się ponad małżeństwo;-).
Czeka mnie dziś wspaniały dzień obcowania z synem - sam na sam! Tylko ja i on...i ta nieszczęsna lista spraw pilnych - do zrobienia. Damy radę choć mistrzem organizacji nie jestem ale podświadomość mi podpowiada, że jak nie ja to...nikogo innego tu nie ma;-).
Więc plan jest taki:
1. Posprzątać chawirę - ale to jak mały wstanie - bez odkurzania się nie obejdzie;
2. Wyjść do Pepco po ozdoby na "pisankę" - przy okazji zaliczymy też i spacer;
3. Zrobić wydmuszkę - ogarnąłem temat na YouTube - jakby ktoś, coś to...https://www.youtube.com/watch?v=2TfdPhDGhjE
4. Przygotować ciuchy na jutro - mam do ogarnięcia dwoje dzieciaków i deadline na stawienie się w pracy - 7:30, także naszykowane ciuchy będą jutro z samego rana jak znalazł;
5. yyy...nie pamiętam, czekam aż żona na "Tropikalnej wyspie" znajdzie Wi-Fi i się odezwie;-). Będę pytał, bo kto pyta nie błądzi.
Jest 7:15 - kawa wypita, zmywarka wstawiona, kuchnia względnie ogarnięta - młody wciąż śpi...
Zerkam na zegar...12:15 - mieszkanie odkurzone, kurze starte, podłogi pomyte! Młody jeszcze nie śpi, choć już trze ślepia...czas leci - jeszcze muszę wyskoczyć do Pepco, po ozdoby do pisanki dla "Misi" zanim zamkną.
Wydmuszki?! Już zrobione, spakowane w plastikowym pojemniku, owinięte papierowym ręcznikiem, każda z osobna - zrobiłem 3 bo jak wiadomo do trzech razy sztuka;-). Ciuchy już też, zawczasu ogarnąłem - także leżą i czekają na jutro. I co tu robić? Lista spraw pilnych - zrealizowana ale wciąż mam wrażenie, że o czymś zapomniałem. Zerkam znów na zegarek...13:00- młody nie śpi - to ostatni moment na wypad po te nieszczęsne ozdoby i jakieś drobne zakupy w "Bidzie" - idę!
Ubrałem "Majla", siebie i ruszyliśmy przez "ścieżkę zdrowia" (psychicznego) tzn. Bagietka, Pepco, kiosk Ruchu, Biedronka. W tej ostatniej syn postawił mnie przed faktem dokonanym - chwycił wieeeelkie Kinder jajo i...już nie puścił - z 15 zeta w plecy a przede mną jeszcze droga powrotna!
W Pepco ku mojemu zaskoczeniu dał się przekonać, że zestaw 8 resoraków jest gorszy od wozu strażackiego za 4,99zł - zuch chłopak!
Super dzień mi się trafił - "Majlo" daje żyć, biorąc pod uwagę, że nie spał popołudniu - pewnie szybko zaśnie na noc, więc jeszcze będzie czas na ostatni odcinek czwartego sezonu House of Cards -
czyli odrobina przyjemności nie związanej z opieką nad dzieckiem, na którą uważam, że zasłużyłem.
W momencie pisania ostatniego zdania młody...zasnął i...CHDiKK z wieczornych przyjemności!
Zerkam na zegar...14:30 - dam mu godzinę, po czym zastosuję terapię wstrząsowo-szokową i go obudzę...
Terapia wstrząsowo-szokowa przyniosła zamierzony efekt - młody wstał. Zerkam na zegarek...16:20 - od około 20 minut młody bawi się wozem strażackim za 4,99zł. To był dobry zakup - dający chwilę wytchnienia od wspólnej zabawy! Nie to, żeby mnie ona męczyła ale jednak puszczanie "ciuchci" ze zjeżdżalni przez bitą godzinę potrafi zmiękczyć każdej dorosłej osobie pokłady cierpliwości.
Od mniej więcej 5:50 nieustannie trwa niedzielny relaks - mój i dziewczyn, które gdzieś tam hen na "rajskiej wyspie" rozkoszują się własnym towarzystwem oddając się zabawie - my również nie próżnujemy - czas na klocki. Będzie wieża - wtem...babcia zadzwoniła z propozycją pogaduch przez Skypea. Młody się ucieszył - ze 40 minut nawijał jej i dziadkowi "makaron" na uszy:-). Szkoda, że mamy tak mało czasu na odwiedzanie dziadków czuję, że pewnego, pięknego dnia "Majlo" będzie miał do nas żal o to! Po każdej takiej rozmowie obiecuję sobie, że częściej będziemy jeździć w moje rodzime strony ale...pewnie będzie jak zawsze.
Sprzątanie, zabawa, sprzątanie, zabawa chwila odpoczynku i powtórka. Czuję się wypompowany, zerkam na zegar...20:45- nastąpiło ewidentne zmęczenie materiału. Przebrałem młodego w pidżamę i położyłem do łóżka a nuż, widelec zaśnie?!
Popijam wodę, wyciąga naczynia ze zmywarki - w tle "Stressed Out" A Tribe Calle Quest i Faith Evans...fajny beat! Idealny na zakończenie dnia, jeszcze serialik, tym razem coś od Marvela - Daredevil o ile księciunio raczy zasnąć o rozsądnej porze.:-/
Zerkam na zegarek i...21:47 - zasnął!!!!!
Mission Completed!!!












niedziela, 13 marca 2016

O wstydzie i polityce. Czyli freestyle made in Ja!

Straszne, nie wyobrażalne faux pas popełniłem. Nie wybaczalne wręcz, haniebne, koszmarnie głupie, przykre, zadające cios - niemalże śmiertelny środowisku muzycznemu, dla którego osoba ta, również dla mnie - jest IKONĄ. Mało tego osoba ta - jest również niepełnosprawna tzn. jest niewidoma! Popełniłem jakby to określić delikatnie rzecz ujmując...Combo killera! Hańba mi! Będę smażył się w piekle za to!
Otóż w jednym z twittów zasugerowałem, iż Stevie Wander nie żyje!!! 
A to psikus - Stevie nie dość, że żyje, to jeszcze nie tak dawno temu, wystąpił podczas przerwy w meczu o mistrzostwo NFL. Wstyd na cały świat - w sensie nie to, że Steavie wystąpił podczas Super Bowl, tylko wstyd mnie - za to co napisałem. Ale nie cofnę czasu, nie będę usuwał wpisu, bo i po co?! Jak to mówią w internecie nic nie ginie, a mężczyznę od chłopca odróżnia to, że potrafi brać odpowiedzialność za słowa. I biorę ją! Ten wpis będzie moją Karmą, klasycznym przypadkiem prawa: przyczyna - skutek.
Nie jestem osobą publiczną i wiem, że skutki moich haniebnych czynów w sieci (nie hejterskich) raczej nie zrujnują mi życia. Co innego osoby ze "świecznika" - te mają sporo do stracenia! Popularność w ich przypadku wymusza wręcz na nich efekt tzw. poprawności politycznej czego późniejszym skutkiem jest np. usuwanie niewygodnych, dwuznacznych wpisów na portalach społecznościowych - stworzonych na fali emocji czy pod wpływem chwil -nie ważne, jak zwał, tak zwał.
Z takiego ekstrawaganckiego paplania wirtualnym jęzorem słynęła np. obecna szefowa "Wiadomości" TVP - Marzena Paczuska. Otóż w momencie kiedy zaczęto plotkować o możliwości objęcia przez nią owego stanowiska, ta usunęła większość swoich wpisów na Twitterze. Tego typu działań nie ustrzegli się również prawicowi dziennikarze jak Marek Magierowski, Marcin Kędryna czy też Samuel Pereira, którzy zasilili stronę rządową, bądź objęli stanowiska z tzw. politycznego nadania. 
Wszystkich ich łączy jedna rzecz - nie, wcale nie mam na myśli tego, kogo popierają, a to, że każdy z nich zapomniał maksymy, która swoją legendą już pewnie nie długo dorówna tej o piłce i tym, że bramki są dwie - a mianowicie...w sieci nic nie ginie!!! 
Z ostatnich przykładów jakie można przytoczyć to wpis jaki pojawił się na Twitterowym koncie Kancelarii Prezydenta o tym, że Prezydent RP popiera zmianę nazwy lotniska imienia Lecha Wałęsy w Gdańsku, tuż po tym jak za sprawą prokuratorów z IPN "trupy" z szafy Kiszczaka ujrzały światło dzienne. Jeszcze tego samego dnia osoba prowadząca konto KPRP na powyżej przytoczony portalu społecznościowym przeprosiła za to, a sam Prezydent zaprzeczył by takie słowa kiedykolwiek padły z jego ust. Wstydliwa piaskownica!
Sporo wstydu musiał się najeść swego czasu nijaki Mateusz Kijowski - założyciel Komitetu Obrobrony Demokracji! Otóż okazało się, iż ów jegomość, krzyczący z mównicy na organizowanych przez KOD wiecach hasła przeciwko łamaniu prawa przez obecnie panującą nam "władzunię" sam je łamie - nie płacąc alimentów! Żenujący typ, choć nie wiem kto bardziej on, czy biorący go w obronę tymi oto słowami redaktor Polityki i TokFm Jacek Żakowski "...w Polsce od pokoleń mężczyźni zostawiają kobiety z dziećmi i idą na wojnę..."! K...a! Z całym szacunkiem dla Pana redaktora Żakowskiego ale Kijowski nie płaci alimentów, nie od rozpoczęcia "wojny" tylko co najmniej od 3 lat wstecz!
Szczególnym przypadkiem specjalnej troski jest kazus o zasięgu bardziej w skali makro czyli wybory parlamentarne/samorządowe jednym słowem polityka! 
Jedna, jedyna rzecz, zapadła mi w pamięć z wyborów w 2005 roku a w zasadzie to, co było po nich! Otóż w momencie, w którym Prawo i Sprawiedliwość zdobyło dublet czyli odnieśli zwycięstwo w wyborach parlamentarnych a ich przedstawiciel Ś.P. Lech Kaczyński został wybrany na Prezydenta RP, w narodzie zapanowała dziwna anomalia! Wstyd! Mało było takich, którzy otwarcie mówili na kogo oddali swój głos! Nie bez przyczyny popularny w tamtym okresie stał się żart, którego sentencja brzmiała mniej więcej tak: "...jak to jest, że nikt na nich nie głosował a wygrali?"
I tak to z tymi naszymi wyborami jest. Najpierw na fali emocji idziemy głosować, po ogłoszeniu "wyroku" odczuwamy radość, a jak już zaczniemy odczuwać zażenowanie postawą tych, na których oddaliśmy głos to podkulamy pod siebie przysłowiowy ogon i mówimy: 
- Co za debil na nich głosował?! 
I jak, na bazie takich wszędobylskich zachowań, wymagać później odpowiedzialności za słowa i czyny, których się dopuścili wybrańcy narodu, skoszarowani w przysłowiowym "cyrku" na ul. Wiejskiej w stolicy z immunitetem w ręku?! Ano...nijak, gdyż oni nie czują tego, co ty czy ja! Wstydu nie czują!
Jeszcze do czegoś wam się przyznam! Głosowałem na Lecha Kaczyńskiego we wspomnianych wcześniej wyborach prezydenckich w 2005 roku. I nie wstydzę się tego, gdyż uważam, że na tamten czas był najlepszym kandydatem - no przecież nie wnuk wermachtowca z wilczymi oczami;-). To oczywiście żart ale na prawdę uważam, że Lech Kaczyński w 2005 roku przekonywał bardziej niż plastikowy Donald Tusk ze swoją zamerykanizowaną kampanią wyborczą! 
Daleko mi do bycia entuzjastą #dobrazmiana (PiS) w zasadzie równie daleko mi do tych, co głosili hasła #byzylosielepiej (PO), gdyż ani jedni, ani drudzy tak na prawdę w tych swoich spotach kampanijnych nie określają grupy docelowej, której ta cała maskarada ma dotyczyć!
Patrząc z pewnym dystansem na to, co dziś można zobaczyć i usłyszeć w programach informacyjnych, coraz bardziej jestem przekonany o tym, że nasi politycy od lewa do prawa kierują się jednym i tym samym programem na rządzenie, który określił bym mianem Rodzina na swoim! W dodatku to wszędobylskie TKM (Teraz Kurwa My) jest nie do zniesienia! Czy na prawdę jedynym czynnikiem pchającym ludzi w ramiona polityki są "stołki" - mierny, bierny ale wierny!? Na prawdę! A tak po ludzku - nie wstyd wam! Gdzie się podziali społecznicy, którym przyświecały ideały, którzy mieli coś do powiedzenia w obszarze, który znają, w którym się kształcili, w którym czują się mocni, w którym można powiedzieć są ekspertami?! Czy na prawdę ktoś wierzy w to, że wraz z nabyciem legitymacji partyjnej, byle chłystek staje się ekspertem z zakresu fizyki kwantowej, medycyny czy prawa? Czy wy na prawdę moi drodzy wierzycie w to, że typek o nazwisku "Sasin", który studiował historię, może mieć wiedzę z zakresu prawa konstytucyjnego by pouczać ludzi, którzy na tym prawie zjedli przysłowiowe zęby! Czy na prawdę ktoś z was, wierzy w to, że typek o nazwisku "Kosiniak-Kamysz" może zarzucać obecnie rządzącym kumoterstwo czy nepotyzm, czyli to czego jego partia z której się wywodzi była niemal prekursorem na Polskiej scenie politycznej?! Ludzie czy wy nie macie wstydu?!  

sobota, 27 lutego 2016

W...konfesjonale!

Ciężki tydzień za mną a kolejne przede mną w niezbyt odległej perspektywie. Ostatnio za sprawą żony uświadomiłem sobie, że dużo myślę tylko...nie o tym co trzeba. Łeb mi pęka od natłoku przemyśleń, skumulowanych po niezbyt przyjemnych słowach jakie w ostatnim tygodniu było mi dane - i wypowiedzieć   - i usłyszeć.
Otóż dotarło do mnie w końcu jak ciężkie jest życie z takim dzikim gnomem jak ja. Nie wiem czy to jakiś przedwczesny kryzys wieku średniego czy po prostu lenistwo. Jeszcze jedna opcja wchodzi w grę i z tego - być może, a wręcz prawdopodobnie - nałogu - chciałbym się wyspowiadać!
Portale społecznościowe, nowinki techniczne i pieprzone Wi-Fi wpędziły mnie w nie lada tarapaty. Od zawsze byłem łasy na rzeczy, które mnie w pewien sposób resetują np. gry video. Nie wczuwam się w postać, rzadko kiedy też śledzę historię na ekranie raczej gram dla grania dla relaksu. Odpręża mnie to...no może poza grami "sportowymi", które wprawiają mnie raczej w stan irytacji niż satysfakcji.
Telewizja też jest niezłym narkotykiem o czym wiadomo nie od dziś. Sztampowe programy odmóżdżające umysł nie służą niczemu i nikomu, no może poza ich twórcami i stacjami telewizyjnymi, które dzięki nim trzepią niezły hajs na blokach reklamowych. Tudzież w odróżnieniu od gier komputerowych w TV odpręża mnie oglądanie sportu właśnie - ewentualnie seriali typu Teoria wielkiego podrywy, Przyjaciele czy The Walking Dead. Zbliża się też nowy sezon House of Cards - a to, co dorosłe świry jak ja, lubią najbardziej. Wiadomo. I nagle ni z stąd, ni zowąd uświadamiasz sobie to, o czym mówiłem rozpoczynając ten akapit.
W dzisiejszym świecie wymiar cyfrowy, jego rozmach, blichtr poczucia zajebistości może być przyczynkiem do przedkładania wartości ponad to co najważniejsze, co nijako jest fundamentem naszej egzystencji czyli kontaktem z drugą osobą - jej zapachem, głosem czy gestami - tak innymi i pełnymi emocji w odróżnieniu do ich cyfrowych substytutów w postaci emotikonów.
Nie mam jeszcze internetowej schizofrenii, której objawem jest czekanie na  Facebook'owe "lajki" z wypiekami na polikach w odpowiedzi na dzielenie się informacjami ze swoich zaburzeń regularnego oddawania stolca. Nie ten level i nie sądzę by mi ten stan zagrażał - chyba jestem już za stary na takie pierdoły.
O ile Facebook jakoś nie szczególnie mnie pochłonął to Twitter mnie wciągnął niczym Garfield lazanie. Wchodzenie w interakcję z ludźmi na tematy, które wypełniają czołówki gazet, dzielenie się swoimi spostrzeżeniami, opiniami, czytanie zupełnie innego od naszego postrzegania spraw potrafił zabsorbować mój czas na wiele godzin - niestety kosztem rodziny.
Od dłuższego czasu żona zwraca mi uwagę, że aby ze mną porozmawiać niedługo będzie musiała umawiać się ze mną na audiencję drogą mailową. Osobiście nie dostrzegam tego problemu a w zasadzie nie dostrzegałem, aż do tego tygodnia.
- Co jest kurwa z tobą nie tak, baranie!? - ostatnio pytam się w myślach .
- Masz piękną żonę, dwójkę wspaniałych dzieciaków, a siedzisz i ślepisz się w ten jebany ekran tebleta czy telefonu niczym wróżbita Maciej w kryształową kulę!
I to ciągłe poczucie braku czasu, zerkanie ukradkiem co się wydarzyło kiedy byłem offline. A tym czasem gdzieś w czeluściach naszego niespełna 50 metrowego M3 niczym jakiś senny koszmar dochodzą mnie głosy...
- Tato,...Tato,...Tatooo?
- CO! Przecież słyszę! - odpowiadam w nie w pełni poczytalności, dzierżąc w łapie telefon odpisując na twetta - będąc w jednym momencie i online i offline!
- Mogę iść na dwór? - pyta córka i najczęściej słyszy...
- Zaraz! Poczekaj! Moment! - bo tatuś odpisuje. Bo tatuś ni w czort nie wie, co się wokół niego dzieje, jaka jest pogoda za oknem, temperatura - ale tatuś za to wie...kim jest kurwa "Bolek"!!!.
Tylko na chuj mnie ta wiedza?!
Żałosne to!
Powoli to sobie uświadamiam, krok po kroku jestem bardziej tu, na ziemi, wśród swoich niż tam gdzieś, gdzie wyznacznikiem prawdy jest mem, gdzie ćwierć inteligenci spierają się o to, co było pierwsze - jajko czy kura?! Czy wreszcie, gdzieś tam...gdzie nie ma tych, którzy są tu! Bo "tu" jak się ktoś do mnie uśmiechnie, to ten uśmiech odwzajemnię, a jak ktoś wyzwie - to mogę mu ostentacyjnie wyjebać z baniaka, a nie w przypływie emocji i z bezsilności poczęstować "bohatera" banem.
Słabe to!
Muszę wziąć się w garść, zebrać do kupy i zacząć żyć!
Nie skasuje konta na Twitterze ale od tygodnia napisałem trzy posty! Jest progres, jest świadomość i złość na zmarnowany czas śledząc to, co w zasadzie jest mało istotne.
Bo ważne i istotne rzeczy mam tu - przy sobie!
Jestem "Ćpunem"! Internetowym co prawda, ale konsekwencje oderwania się od otaczającej mnie rzeczywistości są jak najbardziej prawdziwe! Beneficjentem tego wszystkiego są oni - żona, dzieci - a to zdaje się...nie tak miało wyglądać.
Do tego wszystkiego jeszcze założyłem sobie bloga...ale w sumie, będzie czasem moim konfesjonałem.
Sory, że tak melancholijnie dziś ale ostatnimi czasy mam wahania nastrojów jak kobieta podczas PMS. Problem jest! Ale dzieci w Afryce z głodu umierają - twardym trza być a nie "mientkim" jak mawiał klasyk;-).
Zrewanżuję się następnym razem!

PS. W ciągu pierwszego miesiąca istnienia mojego "Konfesjnału" -  zdecydowano się już wejść do niego ponad 2000 razy! Czuję, że żona mnie podgląda;-)!!
Dziękuję i pozdrawiam!






czwartek, 18 lutego 2016

Ta muzyka jest, nieuleczalna...

Za mną już kilka sesji treningowych jak można było się spodziewać efektów...brak - choć...zakwasy ustały - a to #dobrazmiana.
Życie na płaskowyżu w tym tygodniu umila mi nowe dzieło kapeli, która odcisnęła swoje psychodeliczne piętno na umyśle nie jednego przedstawiciela mojego pokolenia albumem pt "Księga tajemnicza. Prolog" a mianowicie Kaliber 44!
Jak dla mnie - subiektywnie rzecz jasna "Ułamek tarcia" bo o tym albumie mowa jest...wręcz genialny i wyborny dla świadomego słuchacza złaknionego rapu bez zbędnej "spinki" i nadmiaru ciśnienia pod kopułką;-)!
Bije z niej nasz rodzimy oldschool - jest w tej płycie coś co każe mi iść do EMPIKu czy innego "dobrego sklepu" z muzyką i tą płytę po prostu kupić! Nie mam już 16 lat, osiemnastkę też już mam osiemnaście lat za sobą a to właśnie czasy, kiedy AbraDab z Joką i oczywiście Śp. Magikiem przecierali drogę dla rapu w Polskim wykonaniu. Każda płyta z tamtego okresu była w tworzącej się wtedy w naszym kraju kulturze hip-hop wyjątkowa, wyczekiwana a jakiekolwiek informację o zbliżającej się publikacji można było pozyskać raptem z kilku źródeł takich jak miesięcznik "Klan" czy prasie stricte skateboardingowej "Ślizg". Do tego dochodziły audycje np  w radio Szczecin, prowadzone przez nijaką Joannę Tyszkiewicz z rapowej "dumy pomorza" - "Snuz".
Pierwszy "official long play" godny uwagi jaki ukazał się w Polsce nakładem jakiejś poważnej wytwórni był sprawką małego, łysego krzykacza rodem z Kielc o ksywce Liroy - dziś szanowny Pan Poseł;-). Po nim byli inni krzykacze ze Wzgórza Ya-Pa-3 również wywodzący się z Kielc z dzisiejszy fanem targetu 5-10-15 nijakim Borixonem w składzie. Celowo pomijam tutaj niewątpliwe zasługi i wkład raperów reprezentujących takie sceny jak Warszawska, Wrocławska czy Wielkopolska gdyż w tamtym okresie z perspektywy czasu jaki upłynął - z całym szacunkiem dla ich twórczości - powstawał rap "oklepany", monotematyczny w porównaniu z  grupą o której dziś wspominam. Powyższe przykłady Liroya i WYP3 przytoczyłem tylko ze względów historycznych odnotowując nijako, kto był wtedy na scenie i jaki mniej więcej styl był preferowany przed zaistnieniem K44 w świadomości miłośników "kocich rytmów". Do dziś takie utwory jak "Usłysz mój głos"", "Nasze mózgi wypełnione są Marią" czy Plus i minus" to w kraju nad Wisłą klasyka - bez wątpienia, w każdym calu - zwłaszcza w dziedzinie nowatorskiego podejścia do przekazywania emocji poprzez zbitki rymów "o czymś". Ten niezwykły i oryginalny styl spowodował, że byli niepowtarzalni!
Okres od premiery pierwszego albumu do drugiego to potężny rozwój sceny muzycznej. Pojawia się coś, co z góry dostaje przydomek "uliczny rap", którego głównym przedstawicielem jest warszawska Molesta! W wielkopolsce niepodzielnie panuje Rychu aka Peja i jego Slums Attack już po rozstaniu z IceManem. Trend i ciśnienie na tzw "Thug Life" rozprzestrzenia się w naszym kraju niczym Aids w Afryce. Tym czasem jak grom z jasnego nieba spada informacja, że K44 wydaje drugą płytę. Kiedy wszyscy spodziewają się kontynuacji psychodelicznych ba, wręcz narkotycznych klimatów Panowie ze Śląska pokazują przeciętnemu odbiorcy rapu, że ten gatunek wcale nie musi być reprezentowany przez przedstawicieli tzw uliczników z pod ciemnej bramy! Pierwsza rzecz jaka przykuwa uwagę już od pierwsze numeru to to, że panowie zaczynają rapować w sposób zrozumiały - i to był szok! Singlowy "Film" promujący album "W 63 minuty dookoła świata" był bajeczny pod względem muzycznym jak i lirycznym to jednak  dla prostych chłopaków z ławki pod blokiem w warstwie tekstowej był nie do zaakceptowania. Słuchacze nie tego się spodziewali a przyzwyczajeni do "ulicznego rapu", który w zasadzie w ciągu 2 lat za sprawą m.in. warszawskiego producenta Dj Volta i jego gromadki "ziomków" wyznaczył nowy trend do naśladowania, który mógł przyćmić tylko nowy - stary - dobry Kaliber 44. Tym czasem, jak już wspomniałem płyta ta  została objechana delikatnie mówiąc przez środowisko hip-hopowe za sprawą "Warszawskiego Deszczu".
Jednak tematyka, luz i ogólny klimat nie przypadł do gustu odbiorców gdyż nie było..."Thug Life" a kawałki  takie jak "Gruby czarny kot...", "Może tak, może nie" - skądinąd świetne - stały się przyczynkiem do disowania! To nie była zła płyta - nic z tych rzeczy, wszystko się rozchodzi o diametralną zmianę w sposobie rapowania, który za sprawą poprzedniej płyt tak bardzo przykuł uwagę słuchaczy.
Myślę, że po wielu latach, każdy z was kto przesłucha jeszcze raz ten album na słuchawkach, w spokoju i z bagażem lat i dystansem do tego co było "modne" w tamtych czasach odnajdzie w tej płycie jej zajebistość! Jest ona wstępem do dalszego rozwoju twórczości choćby wspomnianego już wcześniej Śp. Magika (który po premierze płyty i zagraniu kilku koncertów postanowił rozstać się z grupą),  rozwoju solowej kariery AbraDaba i co mnie smuci najbardziej zniknięcia nietuzinkowego, cichego bohatera każdej płyty z pod znaku K44 - Joki!
W dwutysięcznym roku następuje to, o czym wspomniałem w poprzednim zdaniu! Kaliber 44 po rozstaniu z Magikiem wydaje album, którego ozdobą w okół której wszystko się kręci jest AbraDab - Joka schodzi na dalszy plan! Na płycie znajduje się w zasadzie 9 numerów a 3 z nich to solówki AbraDaba ponadto wsparcia udzielają WSZ i CNE członkowie dopiero co powołanego do życia koncertowego zaplecza K44 pod dźwięczą nazwą "Baku, Baku Skład", w którym też swój czynny udział ma Dj Feel-X związany ze zespołem od początku ich przygody z rapem. W tym wszystkim zanika gdzieś jeden z najbardziej niedocenianych MC w Polsce - Joka.
Mamy 2016 rok i po 16 latach Panowie w wieku prawie 40 lat wracają z nowym albumem, który rozpoczyna się tak, że kapcie z nóg zrywa! Dziś już nie słucham Polskich produkcji z takim zainteresowaniem jak chociażby 10-15 lat temu  i od dłuższego czasu uważam, że apogeum dobrego rapu w naszym kraju to lata 94-2004 to w tych latach powstawały najlepsze rapowe krążki do których do dziś wracam z wielką ochotą. Owszem zdarzało mi się przesłuchać płyty "nowych" artystów to jednak poza Taco Hemingwayem nic nie jest jakoś szczególnie wyróżniające się. Nic mnie ostatnio nie porwało tak, jak pierwsze wersy Joki na najnowszej produkcji:
"Siemano, dzień dobry, wieczór i cześć
Z tej strony Joka czy ktoś tam jest?
Bóg uformował świat przed dni 6
A u mnie jak na początku chlew
Chaos, porządku brak, ferment, grzech 
To jest mój rap ostry jak jeż
40 lat jak jedne skrecz
Cała wstecz

(Why Is It) Fresh?".
Tego mi brakowało, tego oczekiwałem od bodajże 2013 roku gdy od Open'era zaczęto plotkować o możliwości powrotu dinozaurów na scenę. I oto są! Rolling Stonesi naszego rodzimego rapu. I tak oto, dożyłem czasów kiedy nie muszę już dopytywać "...gdzie jest Joka? Gdzie jest Joka!?..." - on jest, więc "...bierz, masz to, czego chciałeś! Tego szukałeś? Więc masz to!...".
Ciszę się niezmiernie z możliwości nabycia tego krążka i nie mogę się doczekać wycieczki do jakiegoś sklepu by w końcu chwycić w łapska swój egzemplarz! Póki co ratuje mnie YouTube ale chęć posiadania na wyłączność tej historii jest coraz bardziej nieznośna w kontekście odległości do najbliższego sklepu z muzyką.
Jakoś samo tak wyszło, że postanowiłem przytoczyć wam trochę historii z własnego punktu widzenia, która w pewien sposób jest mi bardzo bliska gdyż pozwala wspominać i przywoływać te lepsze czasy. Czasy młodości,beztroski i tego odkrywania "po raz pierwszy". Dziś już chyba nic nie jest w stanie porwać mnie tak jak pierwsza płyta Kalibra, Molesty, Warszawskiego Deszczu czy Grammatika. Ponadczasowe płyty nagrało te towarzystwo i chwała im za to! Legendy nie umierają!



środa, 10 lutego 2016

"...spal tego tłuściocha, spal go ze mną..."

Czas na zmiany! Drastyczne! Dopadła mnie choroba zwana lustrzycą!
W końcu wyszło na jaw, że faktycznie - rzucenie nikotynowego nałogu sprzyja rozwojowi tej strasznej dolegliwości toteż postanowiłem, iż czas wziąć się za siebie bo... #dobrazmiana sama nie przyjdzie!
Już prawie połowa lutego, zaraz marzec i nastanie czas szykowania kortu bo do początku sezonu już zdecydowanie bliżej niż dalej. Nowa rakieta już kupiona jeszcze trochę piłek, buty, nowy naciąg, kilka tłumików i będę ready to battle!
Tylko to coś sterczące przede mną, co zasłania mi widok stóp, a co nie jest tym o czym teraz myślicie, że tym właśnie jest - nie daje mi spokoju! 
- Moja forma fizyczna to obraz nędzy i rozpaczy! - pomyślałem przyglądając się w lustrze. Czas najwyższy coś z tym zrobić... cokolwiek!
Ale co? Ostatnimi czasy zacząłem trochę biegać a w planie są jeszcze ćwiczenia, które można wykonywać samemu w domu takie jak chociażby "brzuszki" czy "pompki"! Grunt to systematyka, tylko po latach zaniedbań, przyzwyczajeń do spędzania wypoczynku w sposób pasywny a nie aktywny - czyli bardziej "leżing" niż trening będzie ciężko! Do tego przydałyby się jakaś dieta bo obecna-autorska, pod roboczym tytułem CCPP czyli...Chipsy, Cola, Prince-Polo się nie sprawdza;-). Wykonywana praca też mi nie pomaga choć jednak na "płaskodupie" jest jak znalazł! Ciężkie jest życie grubasa powiadam wam ale nic to #damyrade i to czym prędzej póki nie wyglądam jak Sherman Klump bohater filmu "Gruby i chudszy" choć odnoszę już wrażenie, że żona patrzy na mnie jakby z szerszej perspektywy. I nie ma się co dziwić - rosnę w zastraszającym tempie o czym przekonałem się ostatnio w pracy zwracając uwagę na rozchodzącą się koszule między guzikami a i spodnie też jakby trochę przyciasne się robią. Po głębszym zastanowieniu uzmysłowiłem sobie jednak, że dieta to zuoooo...wiec raczej sobie odpuszczę katowanie mojego organizmu tak drastycznymi środkami jak pochłanianie bezglutenowej paszy czy beztłuszczowych kotletów sojowych - nie oszukujmy się - kulturystom już nie będę!
Przez tą pieprzoną pogodę za oknem biegi przełajowe póki co nie wchodzą w rachubę więc zabieram się za ćwiczenia mające na celu spalenie tego "tłuściocha" przede mną - a moim trenerem będzie to...
...dokładnie tak, ten obrazek z Facebooka będzie moją Mekką, moją świątynią, moją ścianą płaczu. Tak będzie - krew, pot i łzy #byżyłosięlepiej - będę jak Marcin Mastalerek chcący być jak Adam Hoffman po rozstaniu z prezesem Jarkiem. Będę biegał, skakał, latał, pływał w tańcu w ruchu wypoczywał...nie no żart:-). Poniosło mnie trochę, muszę się przeciwstawić tej fali emocji bo jeszcze sobie krzywdę zrobię a nie to jest celem. Cel jest jeden, dobrze znany...zwłaszcza z profila, także...jak to powiedziała nasza Pani Premier - Praca nie obietnicę - i do roboty!
Dwa dni później...
Od dwóch dni zacząłem wdrażać plan ćwiczeń z obrazka, trochę go zmodyfikowałem gdyż okazało się, że niektóre z tych ćwiczeń, na tym stadium zaawansowania, na którym jestem są dla mnie czytelne jak Kamasutra dla dziewicy! Tak na serio to ćwiczenia ograniczyłem do zwykłych "pompek" i "brzuszków", jak tylko pogoda pozwoli to znów zacznę biegać. Póki co, to po dwóch dniach wszystko mnie boli, ale jak znajomy na fejsie pisał...jak boli - znaczy, że rośnie! Szczerze mówiąc...wątpię, ot po porostu zakwasy czyli element uboczny powiedzenia "sport to zdrowie" ale cóż to?! Trzeba się poświęcić - by...kiedy wyjdę na kort - sparingpartner nie zadawał zbędnych pytań w stylu... - a co to? Gramy dzisiaj w debla? 
Także mobilizacja jest, chęci i pokora też jednym słowem Unagi!!! Jak ktoś nie wie o co chodzi to zostawię tu poszlakę https://youtu.be/sbOK1lgPghE .
Czas kończyć jeśnie Panie i Panowie! Trening sam się nie wykona! Stay tuned!